poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Treningowy Wawrzyniec

Stukanie uderzających o szybę kropel deszczu oraz upierdliwy odgłos budzika postawiły mnie o 2:00 na równe nogi. Posiliłem się, a następnie wyruszyłem na "start". Deszcz nie ustawał - raz padał tak, jakby chciał wybić szyby w mym "świętym aucie", a po chwili tak, jakby ktoś szmerał mnie piórkiem po stopce. Nie mniej jednak przez cały czas szyby mego golfa były mokre. 






Tuż przed 4:00 było trzeba jednak schron opuścić.. Zanim to uczyniłem, rozejrzałem się, jak banda "biegowariatów" jest ubrana. Zdziwiło mnie, gdy po błyskawicznej weryfikacji stwierdziłem u nich: brak rękawiczek, brak płaszczy przeciwdeszczowych, w miejsce dłuższych - krótkie spodnie i u znacznej liczby bluzki z krótkim rękawem. Spojrzałem na siebie i nie zadziwiając nikogo - byłem ich przeciwnością, a przez 5 minut oczekiwania na "start" zdążyły mi zmarznąć dłonie. Tym razem muszę przyznać rację tym "mniej ubranym", gdyż po 3 kilometrze przestałem się oszukiwać, że płaszcz ochroni mnie przed deszczem, a zmoczone rękawiczki ocieplą me dłonie - postanowiłem balast ten ściągnąć z siebie i popędzić do przodu, mijając niektórych zawodników. Czy obyło się bez przygód? 




Oczywiście, że nie. Dzisiejszy dzień, tj. 06.08.2016 r. uznaję za "dzień oszustwa". Wszystko i wszyscy tego dnia mnie oszukiwali. Zacznijmy od zbiegu Rachowca - skubany wysiał trawę i ledwo trafiłem w pomiar. Jak puściłem bowiem do przodu nogi, to musiałem do samego końca je gonić i ledwo dałem radę! Ale to nie wszystko! Miała być jedną Kikula, a były dwie!! I jak to mieć pewność, że w skutek nadmiernego wysiłku nie straciło się resztek życiowej normalności?? Trzeba było biec do przodu... od samego początku nie wiedziałem który jestem, ale biegło mi się bardzo dobrze - mimo dwóch bliskich kontaktów z częścią natury - glebą. Sukcesywnie więc zmniejszałem dystans, który miałem pokonać. Gdzie przytrafiło mi się spotkanie z kolejnym "oszustem"?? Na 36 kilometrze, który nosił imię 38 i to on zamiast bułek z serem, o których marzyłem, zaoferował mi jagodzianki, które nie zaprzyjaźniły się z moim przełykiem! Mimo to, właśnie w tym miejscu dostałem "kopa energii", gdyż wygrzebałem zbawienną colę i.... no i przede wszystkim była tam Ania. Nic więcej chyba dodawać nie muszę, ale tak na marginesie: "dziękuję"! 





Reszta trasy jak przebiegła?? Równie mokro i rewelacyjnie! Trasa błotniście brudna i mokra, ale szybka i przyjemna. Przed samą metą (ok 2 km przed) na odchodne, wykonując "ninja zjazd", pocałowałem błotko i zebrałem się, by przekroczyć nie regulaminowe 50, a 53,41 kilometra! Jak oceniam bieg?? Rewelacyjny! Organizatorom i wolontariuszom należą się ogromne brawa! Także ich inicjatywa mnie urzekła - zamiast medali uszczęśliwili dzieci "górskim pobytem". Osobiście - uśmiech dziecka jest dla mnie większym trofeum, niż krążek! Czapki z głów! 







Reasumując, choć deszczu nie lubię, przebiegłem trasę Chudego Wawrzyńca zajmując 17 miejsce w kategorii open na 519 zawodników. Najszybszy kilometr przebiegłem tempem 4,21, a najszybszy zbieg tempem 2,51 (miało to miejsce tam, gdzie straciłem pewność, czy moje nogi są integralną częścią mojego ciała). Średnie tempo, jakie osiągnąłem to 6,25, a tętno 157. Przewyższeń dziś pokonałem 2229 metrów, a kalorii spaliłem 4962 - dzięki czemu bez wyrzutów pożarłem pizzę, a by je uzupełnić na pewno poświęcę jeszcze później czas czekoladzie!
Dzięki wszystkim za wsparcie! Życzę Wam dobrego dnia i pamiętajcie - ruch daje radość! Zróbcie coś dla siebie i w sporcie rozładujcie endrofinki!






























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz