sobota, 7 maja 2016

Kilometry wolności!

Numer startowy, izotonik, bluza polarowa „Gwint”, a także zestaw ulotek i zapach samochodowy składały się na mój pakiet, który odebrałem w piątek, 6 maja. Wracając do domu uświadomiłem sobie, że czeka mnie kolejny bieg dający początek nowej historii. Ile kilometrów mam w nogach? Tysiące, setki tysięcy? Nigdy nie zliczałem tego.. Jednak każdy pokonany metr w towarzystwie niesamowitych ludzi, w otoczeniu przepięknej przyrody, wśród ćwierkających ptaków, szumiących drzew i delikatnego szumu wiatru, daje mi poczucie bycia wolnym.


            07.05.2016 roku o godzinie 12:00 w towarzystwie moich zawodników – Marudy i Wojtka rozpocząłem nową podróż. 


Pierwsze 14 kilometrów upłynęło szybko – wiele osób minąłem, podziwiając piękny, crossowy teren. Jednakże, tuż przed pierwszym punktem kontrolno-odżywczym, napotkała mnie, towarzysząca mi już do końca biegu, trudność – potykając się o korzeń drzewa, uszkodziłem sobie palec! Skubaniec jeden tak bolał, że w głowie skumulowało się wiele niepożądanych myśli – „koniec biegu, trzeba zejść”.



 Na szczęście chęć pojawienia się na mecie wygrała i zakratkowała negatywne myśli, nie dopuszczając ich do pokonania mnie samego. Po naładowaniu energetycznym, wyruszyłem dalej. Do 25 kilometra, kolejnego punktu, sukcesywnie wyprzedzałem innych zawodników, po to, by osiągnąć swój cel -  minąć metę! Paluchowe słabości pokonałem ketonalowym znieczuleniem, a łyk coli na ostatnim punkcie kontrolnym (38 kilometr) zadziałał na mnie, jak sok z gumijagód. Kiedy myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy, a metę mam w zasięgu poranionych stóp, zaczęły chwytać mnie skurcze! I choć Ania śmieje się z nich do teraz, to na mojej twarzy uśmiech się nie pojawiał! Od  45 kilometra marzyłem o jakimś środku, który byłby w stanie wypędzić to dziadostwo z mego ciała! Jednak nic nie mogłem wymyślić i tak zmagałem się z nim do ostatniego metra... Po 5:02:13 udało mi się zwyciężyć! 








Nie jestem w stanie opisać uczuć, które zrodziły się w mym sercu po usłyszeniu „jesteś czwarty”. Ktoś powiedziałby – czwarte to najgorsze miejsce, bo tuż za podium.. Nie postrzegam tego tak. Osiągnięty wynik jest dla mnie najwspanialszą nagrodą, jaką mogłem otrzymać! Jeszcze rok temu nie marzyłem o takich wynikach, a dziś? Startując pragnąłem pierwszej dziesiątki, piątka wydawała mi się poza moim zasięgiem! Krwawica, codzienny pot, zmaganie się z samym sobą okazały się opłacalne – Paweł, dziękuję (bez Ciebie nie byłbym w tym miejscu)! Podsumowując, 55 kilometrów zakończyłem na 4 miejscu w kategorii generalnej „open”, a  na 1 miejscu w kategorii wiekowej.



            Serce moje rozradowały jeszcze dwa wyniki! Najlepsi tego dnia okazali się niezastąpieni Ptaszyńscy – Wojtek i Maruda. Małżeństwo cudownie się wspierające nie tylko w codziennych trudach, ale i treningach. Zawodnicy, których zapał, zaangażowanie i determinacja, mnie jako trenera, napawają dumą! Wojciech zajął I miejsce w swojej kategorii wiekowej, a w kategorii „open” był 17 uzyskując czas 5:45, natomiast Maruda od dziś jest najwaleczniejszym ultramaratończykiem!




            Nadal jest we mnie wiele emocji i trudno je wszystkie opisać w kilku zdaniach. Muszę jednak jeszcze napisać kilka słów wdzięczności - dziękuję Ci Aniu, że byłaś ze mną przez cały czas. Bardzo ważne jest wsparcie drugiej osoby, a ona była – mój osobisty support, na każdym punkcie! Jej wsparcie bezcenne!





 Podziękowania należą się także organizatorom oraz wolontariuszom - na Twoje ręce, Martin von Brudlov je składam! Impreza bardzo dobrze zorganizowana: piwa do woli, jedzenia do woli, a na punktach jedzenie i obsługa na 6 z plusem – bezcenne!

            Dzisiejsza historia zakończona, a morał – walcz o marzenia, a nikt ich Ci nie odbierze! Kończąc, dla ciekawych zamieszczam statystyki mego biegu:
średnie tętno – 164 (za wysokie - wpływ pogody),
w górę - 521 m,
średnie tempo – 5:27 min/km,
dystans – 55, 43 km,
pokonany kilometraż w tygodniu: 91,56 km.
Walczcie o marzenia, dzięki ich realizacji poczujecie się wolni!

FOTY KLIKNIJ WIĘCEJ :)














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz