"Ku górze, ku niebu, w dolinę, ku mecie medal co tam czeka, co najdroższy na świecie" - zawsze wracając na bieszczadzkie szlaki w głowie przewijają mi się te wiewiórcze słowa. I dziś ku górze gnałem na 53-kilometrowym dystansie po krążek symbolizujący pot, który po mnie spływał już od pierwszych kroków... Trenujący bieganie wiedzą, że każdy start nie jest wysiłkiem danego dystansu, a długotrwałych treningów, wyrzeczeń i osobistych "bitew". Bieszczadzki ultramaraton górski był moim ostatnim startem w tym sezonie.
Nie był to łatwy start z wielu powodów: na kilka dni przed przypałętało się do mnie przeziębienie, byłem już zmęczony i brakowało motywacji - zimno, które nadeszło prawie przyczyniło się do rezygnacji z biegu. Mimo to postanowiłem pobiec. Trasa piękna - poprawa pogody przyczyniła się, do tego, że mogłem podziwiać piękne bieszczadzkie krajobrazy. Bliskie było me spotkanie z przyrodą, gdyż niewiele brakowało, aby doszło do zderzenia z jeleniami - otóż na trasie biegu wyskoczyły mi przed samym nosem. Choć na chwilę "oslupiałem", to udało mi się pognać dalej 🙂.
Mijając metę poczułem ogromną radość i nie z zajętego miejsca (choć zadowolony jestem, na 569 zawodników zająłem 29 miejsce w kategorii open, a w kategorii wiekowej 10), a ze zdobycia wyznaczonych celów. Duma rozpiera mnie jeszcze bardziej na myśl, że swe marzenia skutecznie wybiegła Anna Maruda pokonując 21-kilometrowy dystans i Wojciech galopując na tym samym dystansie co ja - 53 kilometrów. Ich sukcesy dały mi potrójną radość, ogromne brawa dla Was!
Krótkie podsumowanie mego biegu:
53 kilometry, przewyższeń 2143 metrów pokonanych w średnim tempie 6:27 min/km i 29 msc open i 10 w kategorii na 569 biegaczy :)
Kochani biegacze, każdy kilometr jest Waszym osobistym sukcesem! Nieważne miejsce, pokonany dystans - najważniejsze pokonać swoje słabości i być o krok do przodu! Niech to, co małe daje Wam największą motywację! Ja "spełniony" rozpoczynam czas roztrenowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz