Do najpiękniejszego, a zarazem
najbardziej dzikiego miejsca w Polsce zawitałem już na niecały tydzień przed
festiwalem Biegu Rzeźnika. Czas ten postanowiłem przeznaczyć na ostatnie
treningi, w związku z czym przemierzyłem wiele górskich szlaków. Bieg w tak
dzikim i jednocześnie „dalekim od cywilizacji” miejscu jest wyjątkowy z wielu
względów. Stanowi on bowiem szczerą refleksję człowieka nad samym sobą, a także
dodaje pewności siebie i wytrwałości w codziennych zmaganiach. Dla mnie górski
„galop” jest wzmacnianiem charakteru. Weryfikuje on ludzkie słabości i dodaje
skrzydeł, gdy pokonuje się to, co pozornie wydaje się nieosiągalne.
„Sznupa”, „Radny”, czy „Jurgus” czyli śladami pędzącego, górskiego dzika.
poniedziałek, 30 maja 2016
wtorek, 17 maja 2016
Powiew górskiej wolności
Wolność jest jednym z najcenniejszych darów,
jakie otrzymuje człowiek. Wyznacznikiem jej zaznania jest spełnianie się w
swoim życiu bez względu na opinie innych ludzi. Nikt za nas bowiem nie skosztuje
życia, ani nie zapewni nam radości.
Moje
szczęście odnalazłem w górach. Poszukując swojej tożsamości, odkryłem, że to
właśnie bieganie jest najlepszym środkiem wywołującym uśmiech. Gdy tę pasję połączyłem
z sentymentem, którym obdarzam krajobraz górski, zasmakowałem, czym jest
wolność. Nie potrafię opisać, jakie rodzą się we mnie uczucia podczas przemierzania
kilometrów na górskich podbiegach, czy w trakcie pokonywania ograniczeń na
stromych i krętych zbiegach. Fantastyczna aura, nieustannie zachwycająca
przyroda, a także dźwięki natury rekompensują wszystkie trudy codzienności. Już
w chwili, gdy stawiam pierwszy krok do biegu „zatrzymuję czas”. Mam wrażenie,
że przechodzę w inny wymiar – miejsce, gdzie hałas, zgiełk i krzyk przestają
istnieć.
Na
początku roku utworzyłem wydarzenie. Pomyślałem bowiem, że wśród biegaczy TGV
Running Team znalazłbym osoby, które chętnie porzuciłyby codzienną rutynę i
przeniosły się ze mną na górskie szlaki, by „wybiegać marzenia”. Długo czekać
nie musiałem. Błyskawicznie pozyskałem wiele „lików”, które zmotywowały mnie do
rezerwacji pensjonatu i….
…11
maja rozpocząłem swą przygodę. Do Krynicy Zdrój, w niezastąpionym towarzystwie,
dotarłem wieczorem. Spragnieni biegowych wrażeń, w kuchennym zakątku,
oczekiwali nas już pozostali „górscy pasjonaci”. Nie zwlekając ustaliliśmy plan
treningowy i udaliśmy się na nocne „ładowanie akumulatorów”.
Słoneczne
promienie zmotywowały nas do porannego rozruchu oraz wybrania się na wycieczki
biegowe. Po pożywnym śniadanku, podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna udała
się szlakiem Mała Wierchomla-Krynica Zdrój, a druga zielonym szlakiem
postanowiła zdobyć Jaworzynę Krynicką. Kolejne dni także upłynęły pod
„treningowym” znakiem. Mając jednak na uwadze nierównomierne siły biegowe,
każdy dostosowywał trening pod swoje możliwości. Zdobyto Jaworzynę Krynicką,
wybiegano ulice Tylicza, Powroźnika, a wszystkie okoliczne szlaki nadal zapewne
mają odciski naszych butów.
Ponadto podczas całego pobytu nie zabrakło
treningów funkcjonalnych, stretchingu oraz porannych rozruchów. Jako trener nie
mogłem się nacieszyć!
Widzieć zawodników, którzy pokonują swoje słabości,
osiągają tzw. „życiówki” oraz czerpią radość z górskiego otoczenia jest
niesamowitym uczuciem. Dobrze wiem, że nie raz ciało odmawiało nam
posłuszeństwa, a ból powodował, że chcieliśmy rezygnować z zaplanowanych
treningów. Coś okazywało się silniejsze.. Konrad Gralczyk mówiąc „Kiedy Twoje
nogi nie mogą już biec, biegnij swoim sercem” zwrócił uwagę na istotną cechę.
Wszystko bowiem wykonywane z pasją daje człowiekowi siły, a także radość z
pokonywania trudności.
Nie
chcę nikogo pominąć, bo każdemu jestem tak samo wdzięczny. Jarku, Tobie za Twe
wsparcie, dyspozycyjność, kompetentność i tworzenie rodziny w klubie TGV; Agnieszko,
Tobie za bezbłędne lądowania i beztroskie loty; Marudo, bez Twego ciepła i
dystansu do siebie nie raz byłoby nudno, to Ty dajesz nam radość; Kingo, za Twą
wytrwałość i anielską cierpliwość; Martyno, za udowodnienie, że granice
istnieją tylko w naszych głowach; Wojtku, za opiekuńczość i troskę, a także
niesamowite samozaparcie i precyzję; Adrianie, za wytrwałość i pokonywanie
bólu, a także motywowanie nas do niepoddawania się mimo kontuzji; Czorny za
Twój upór, dobre serce oraz zwalczanie słabości; Macieju, Aniu, Jurku i Gosiu
za to, że dotarliście do Nas i daliście nam powiew „świeżości”, swą obecnością dodaliście
energii i motywacji, a Agacie, Natalii, Kubie, Konradowi, Kornelowi i Ani oraz
mężowi Ani Hoffmann za to, że byli!
Wyjazd
zakończył się przebiegnięciem ok 11 kilometrów trasą Powroźnik-Krynica i
naładowaniem pozytywną energią! Cieszę się, że ten czas mogliśmy spędzić razem,
dzieląc się pasją i wspólną motywacją do życia!
Podsumowanie
Obozu Kata w Krynicy
Średnie
tętno: 135 ud./min.
Czas
trwania treningów: 11:23 godziny
Pokonany
dystans: 92,34 km
Podejścia:
2436
m
Link do tras: http://www.movescount.com/pl/members/member727317-mjurga
Link do zdjęć: https://www.facebook.com/media/set/?set=a.542765069228441.1073741848.500857530085862&type=1&l=dfa9e5ea2f
sobota, 7 maja 2016
Kilometry wolności!
Numer
startowy, izotonik, bluza polarowa „Gwint”, a także zestaw ulotek i zapach
samochodowy składały się na mój pakiet, który odebrałem w piątek, 6 maja.
Wracając do domu uświadomiłem sobie, że czeka mnie kolejny bieg dający początek
nowej historii. Ile kilometrów mam w nogach? Tysiące, setki tysięcy? Nigdy nie
zliczałem tego.. Jednak każdy pokonany metr w towarzystwie niesamowitych ludzi,
w otoczeniu przepięknej przyrody, wśród ćwierkających ptaków, szumiących drzew
i delikatnego szumu wiatru, daje mi poczucie bycia wolnym.
07.05.2016 roku o godzinie 12:00 w
towarzystwie moich zawodników – Marudy i Wojtka rozpocząłem nową podróż.
Pierwsze 14 kilometrów upłynęło szybko – wiele osób minąłem, podziwiając
piękny, crossowy teren. Jednakże, tuż przed pierwszym punktem
kontrolno-odżywczym, napotkała mnie, towarzysząca mi już do końca biegu,
trudność – potykając się o korzeń drzewa, uszkodziłem sobie palec! Skubaniec
jeden tak bolał, że w głowie skumulowało się wiele niepożądanych myśli – „koniec
biegu, trzeba zejść”.
Na szczęście chęć pojawienia się na mecie wygrała i
zakratkowała negatywne myśli, nie dopuszczając ich do pokonania mnie samego. Po
naładowaniu energetycznym, wyruszyłem dalej. Do 25 kilometra, kolejnego punktu,
sukcesywnie wyprzedzałem innych zawodników, po to, by osiągnąć swój cel - minąć metę! Paluchowe słabości pokonałem
ketonalowym znieczuleniem, a łyk coli na ostatnim punkcie kontrolnym (38
kilometr) zadziałał na mnie, jak sok z gumijagód. Kiedy myślałem, że już nic
mnie nie zaskoczy, a metę mam w zasięgu poranionych stóp, zaczęły chwytać mnie
skurcze! I choć Ania śmieje się z nich do teraz, to na mojej twarzy uśmiech się
nie pojawiał! Od 45 kilometra marzyłem o
jakimś środku, który byłby w stanie wypędzić to dziadostwo z mego ciała! Jednak
nic nie mogłem wymyślić i tak zmagałem się z nim do ostatniego metra... Po
5:02:13 udało mi się zwyciężyć!
Nie jestem w stanie opisać uczuć, które
zrodziły się w mym sercu po usłyszeniu „jesteś czwarty”. Ktoś powiedziałby –
czwarte to najgorsze miejsce, bo tuż za podium.. Nie postrzegam tego tak.
Osiągnięty wynik jest dla mnie najwspanialszą nagrodą, jaką mogłem otrzymać!
Jeszcze rok temu nie marzyłem o takich wynikach, a dziś? Startując pragnąłem
pierwszej dziesiątki, piątka wydawała mi się poza moim zasięgiem! Krwawica,
codzienny pot, zmaganie się z samym sobą okazały się opłacalne – Paweł,
dziękuję (bez Ciebie nie byłbym w tym miejscu)! Podsumowując, 55 kilometrów
zakończyłem na 4 miejscu w kategorii generalnej „open”, a na 1 miejscu w kategorii wiekowej.
Serce
moje rozradowały jeszcze dwa wyniki! Najlepsi tego dnia okazali się
niezastąpieni Ptaszyńscy – Wojtek i Maruda. Małżeństwo cudownie się wspierające
nie tylko w codziennych trudach, ale i treningach. Zawodnicy, których zapał,
zaangażowanie i determinacja, mnie jako trenera, napawają dumą! Wojciech zajął
I miejsce w swojej kategorii wiekowej, a w kategorii „open” był 17 uzyskując
czas 5:45, natomiast Maruda od dziś jest najwaleczniejszym ultramaratończykiem!
Nadal
jest we mnie wiele emocji i trudno je wszystkie opisać w kilku zdaniach. Muszę
jednak jeszcze napisać kilka słów wdzięczności - dziękuję Ci Aniu, że byłaś ze
mną przez cały czas. Bardzo ważne jest wsparcie drugiej osoby, a ona była – mój
osobisty support, na każdym punkcie! Jej wsparcie bezcenne!
Podziękowania
należą się także organizatorom oraz wolontariuszom - na Twoje ręce, Martin von
Brudlov je składam! Impreza bardzo dobrze
zorganizowana: piwa do woli, jedzenia do woli, a na punktach jedzenie i obsługa
na 6 z plusem – bezcenne!
Dzisiejsza
historia zakończona, a morał – walcz o marzenia, a nikt ich Ci nie odbierze!
Kończąc, dla ciekawych zamieszczam statystyki mego biegu:
średnie
tętno – 164 (za wysokie - wpływ pogody),
w górę - 521
m,
średnie
tempo – 5:27 min/km,
dystans – 55,
43 km,
pokonany kilometraż w tygodniu: 91,56 km.
pokonany kilometraż w tygodniu: 91,56 km.
Walczcie o marzenia, dzięki ich realizacji poczujecie
się wolni!
FOTY KLIKNIJ WIĘCEJ :)
poniedziałek, 2 maja 2016
Pociąg majówkowy z Puszczykówka do TGV Kościan
Deena Kastor mówiąc „jeśli masz entuzjazm i
pasję, masz wszystko, aby dojść do tego, jak osiągnąć sukces” utwierdziła mnie
w przekonaniu, że zdobycie wyznaczonych celów jest zależne tylko i wyłącznie od
chęci i silnej woli każdego człowieka. Jeśli jest się czemuś oddanym, wykonuje
się coś z miłością, nie ma siły by nie sięgnąć po prywatne zwycięstwo.
30.04.2016 r. grupę biegaczy
z kościańskiego klubu TGV połączył jeden cel: przebiegnięcie 33,5 kilometrów.
Jesteśmy różni, a każdy z nas jest wytrenowany na innym, co nie oznacza na
gorszym, poziomie. Postanowiliśmy więc zmierzyć się z wyznaczonym dystansem w
„stylu pociągowym”. Świat byłyby nudny, gdybyśmy powielali konwenanse, a nie
przewracali je do góry nogami. Nasz bieg więc był nietypowy – większość startów
jest obstawiona wieloma biegaczami, a liczba ich maleje wraz ze wzrastającym
dystansem, natomiast nasz start rozpoczęło 4 biegaczy, a ukończyło 14. Dlaczego
tak? Każdy miał możliwość dołączenia do „wycieczki” na dowolnej, wybranej przez
siebie stacji.
Tak więc o godzinie 16:00 Petarda wraz z niezastąpionym Wiktorem
wystartowali w Puszczykówku czworo zawodników: Kingę, Izę, Wojciecha, no i
mnie.
Wpisując małą dygresję – jestem przeszczęśliwy, że moje szalone pomysły
znajdują uznanie wśród innych „wariatów” – biegaczy. Następnie, na 15
kilometrze, w Pecnie „doczepił się wagonik”, a w nim Agnieszka i Monika.
Dalej
w Piotrkowicach „na przyczepkę” dobiegły: Maruda, Zając Poziomka i Basia.
Ostatnią stacją było Pianowo, tam do „biegowego pociągu” wsiedli kolejni
zdeterminowani biegacze: Kasia z Mężem, Karolina z Nataszą i koleżanką (wybacz,
Ciebie pamiętam, ale imię „wywiał” wiatr wzmożony ruchem naszych nóg).
By
„pociągowy bieg” miał prawo bytu nie zabrakło biletów, stworzonych i kasowanych
w trakcie trasy przez inżyniera/konduktora Wojciecha.
Gdy dotarliśmy do celu,
oczekiwał nas z królewsko przygotowaną ucztą Jarosław Miszkiel. Nie rozstaliśmy
się tak szybko, bieg to nie tylko wspólna pasja, ale i przyjaźń. Wspólnie
zasiedliśmy więc do ogniska i spędziliśmy wiele pozytywnych godzin!
Tempo naszego biegu było
porywająco idealne, bowiem każdy dał radę! O to chodziło, każdy miał osiągnąć
swój cel, dlatego uznaję, że wszyscy startujący zasługują na złoty medal!
Jestem dumny z każdego z Was tak samo. Cieszę się, że mamy wspólną pasję,
wspólnie stajemy się lepsi - ja dzięki Wam jako trener i Wy jako moi najlepsi
biegacze!
Poczuwając się do trenerskiego obowiązku
przedstawiam liczbowe podsumowanie biegu:
Średnie tempo: 5:54
Dystans: 33,5 km
Czas ogólny: 3:17:54
Biegu „w górę”: 166 metrów.
Udanego majówkowego świętowania! Dbając o
swoje endrofinki, pamiętajcie, że aktywne spędzanie czasu je uwalnia i wywołuje
radość!
Filmiki i będą później po obróbce w kamieniołomie :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)